Chciałabym napisać, że jestem z nas dumna, jak świetnie poradziliśmy sobie na tej sesji narzeczeńskiej, ale wiem po raz kolejny, że mimo, iż sama byłam w swoim żywiole, to mój (wtedy) narzeczony walczył o życie, a na niektórych zdjęciach nawet widać, że w pewnym momencie myślał już tylko o jedzeniu. Zawsze marzyłam o sesji na plaży i choć mieszkamy nad morzem, rzadko bywamy w tych okolicach. Tak chyba jest zawsze, prawda? Człowiek przeprowadza się do Trójmiasta i postanawia sobie, że ciągle będzie spędzał czas na plaży, ale jak przychodzi co do czego, to mając to pod nosem, przestaje być tak doceniane jak wtedy, gdy dostępność była trudniejsza.
Żeby zrobić te zdjęcia, udaliśmy się ciut dalej, bo aż do Gdyni, ale wiedzieliśmy, że będzie to warte, ze względu na brak ludzi, klify, wydmy i kamienie, czyli wszystko to, co sprawi, że zdjęcia będą atrakcyjniejsze. Według mnie jest turboromantycznie.
Zamieszczam tutaj dosłownie garstkę zdjęć. Wiecie ile ich dostaliśmy finalnie? 400!!! Miałam niezly dylemat które są moimi ulubionymi, które wywować i które wrzucić na bloga. Tak naprawdę mogłam to zrobić losowo, bo wszystkie są piękne.
Julia, która wykonała tą sesję, była naszym pierwszym i jedynym wyborem na fotografa ślubnego. Miałam już do czynienia z Julką, więc wiedziałam jakie ma możliwości, a także zakochałam się w ślubnych kadrach, które widziałam już wcześniej w jej portfolio. Po raz kolejny się nie zawiodłam, ale to jeszcze zobaczycie niedługo, w innym poście, poświęconym właśnie ślubie. TUTAJ link do jej strony, koniecznie zobaczcie jej prace i rozpływajcie się razem ze mną.